- «czarownicy, umożliwiający porozumienie między ludźmi a duchami w niektórych wierzeniach»/«jeść łapczywie, z apetytem»

wtorek, 14 sierpnia 2012

Chłopięcy głód w dwóch odsłonach.

zdjęcie z blogu "A Crooked Smile"
Okładka i plakat filmowy wyglądają tak samo
Dziś tylko kilka słów o dwóch wersjach historii z Nigelem Slaterem w roli głównej. A wszystko za sprawą niezawodnych pań w Książnicy, które pamiętały o jaką książkę jęczałam w październiku i wreszcie mi ją wypożyczyły. ( ;

Przyznam się bez bicia, pierwszy raz z Nigelem Slaterem w ogóle, spotkałam się na Food Film Festiwal Kuchni+ (dawniej Kuchnia.tv) i właściwie, wszystko, co o nim wiedziałam do wczoraj to właśnie z filmu "Tost - historia chłopięcego głodu". Może jeszcze kiedyś tam, coś napisał o eksperymentach z gazpacho, a ja może kiedyś tam to przeczytałam. Nie wiem, nie pamiętam, bo nie znam się na tym, a oglądanie programów w telewizji (nawet Jamiego Olivera czy Rachel Khoo, której fenomenu nigdy nie pojmę) czy przeglądanie prasy mnie po prostu śmiertelnie nudzi, co innego książka lub, z braku laku, seans w kinie. 

Film był... cudny i cudaczny jednocześnie. W klimacie landrynek lub bardziej, cukierków pudrowych. Śliczna Helena Bonham Carter, piękne chłopięta grający Nigela, no i słodko-gorzka (jak marmolada pomarańczowa) historia jego młodości, a to wszystko zatopione w jakiejś dziwnej, dla mnie odrobinę bajkowej rzeczywistości. Całość zaczyna się i kończy tostem, a w środku znajdziemy tartę cytrynową (taką jaką próbowałam stworzyć w poprzednim wpisie), babeczki z bakaliami i próba zrobienia spaghetti. Widzimy też oglądanie pod kołdrą z dziwnym podnieceniem książki kucharskiej  oraz spożywanie pierwszych wyhodowanych przez siebie warzyw. Jednak pierwsze skrzypce, mimo wszystko grają ważne wydarzenia w życiu Nigela: śmierć matki, pojawienie się nowej sprzątaczki, przeprowadzka, ślub taty, pierwszy pocałunek i kłótnia z macochą, a na końcu śmierć ojca oraz ucieczka do wielkiego świata. Oglądanie tego było co najmniej fascynujące. Śledzenie losów bohatera, poznawanie jego otoczenia (mikser wyskakujący z szafki za naciśnięciem guzika!), przeżywanie z nim jego porażek i pierwszych sukcesów kulinarnych - porcja świetnej rozrywki. Po projekcji naprawdę odniosłam wrażenie, że mam pojęcie, co to za człowiek, że na pewno byśmy się polubili, a także, że był zupełnie niezwykłym lub nieszczęśliwym chłopcem.

To naprawdę było tylko wrażenie. Powinnam była o tym pamiętać, bo powszechnie wiadomo, że dopiero prawdziwe emocje i prawdziwą czyjąś osobowość można poznać przez to, co sam napisze. Nawet jeżeli pewne rzeczy ubarwia jak sam Jan Chryzostom w swoich Pamiętnikach.  

Od razu zauważamy otworzywszy książkę o tym samym tytule, co film, że to w gruncie rzeczy pewnego rodzaju przewodnik po smakach dzieciństwa i młodości. Kolejne rozdziały to co raz to nowe anegdotki o przeróżnych produktach czy potrawach.  Z przerażającym ojcem (choć myślę, że wielu mogłoby znaleźć gorszego), braćmi (o tym w filmie nie było mowy!), problemami klasy średniej, gderaniem  (wg mnie uzasadnionym!) macochy, umieraniem, masturbacją (o tym też nie wspomniano, a wzmianki o niej w książce są dość częste, ba, autor pisze o niej bardzo swobodnie) i "bzykaniem" (inne słowo się nie pojawia) panienek (a nie panów jak można wnioskować z filmu!) w tle. Ten Nigel jest mniej przesłodzony, prawdziwszy. Po prostu bardziej ludzki. Miesza się cały patos, gorycz oraz smutek (sacrum), z cielesnością (profanum)  i jedzeniem jako zgrabnym łącznikiem pomiędzy tymi obiema skrajnościami. A samą książkę można czytać na dwa sposoby - albo pochłonąć wszystko od razu, albo dawkować sobie po jednym rozdziale, choć to by było chyba niesamowicie trudne.

Nie mogę powiedzieć, że książka jest lepsza bądź gorsza, bo jest po prostu zupełnie inna. Według mnie to dobry, ciekawy film, ale jako film sam w sobie, a nie jako źródło wiedzy o postaci Nigela Slatera lub o rzeczywistości w jakiej dorastał, bo ta została ewidentnie ucukrzona, tak by przypominać wspomnienia z dzieciństwa.






1 komentarz:

  1. filmu dla mnie było zbyt "mało" tzn, za mało treści, i, tak jak piszesz, dramat ojca trochę na wyrost, ale lemon meringue pie został w moim sercu na zawsze. totalnie oszalałam na jego punkcie ;)

    OdpowiedzUsuń